Hej dziewczyny!
Dzisiejszy post będzie raczej nietypowy dla wielu z Was - zupełny brak wzmianki o kosmetykach.
Chciałabym Wam zdać relację ze środowego koncertu Black Label Society w B90. Ale może zaczniemy od samego początku..
W styczniu postanowiłam, że ten rok nie będzie nudny i zaliczę tyle koncertów i wyjazdów ile tylko się da - a raczej na ile pozwoli mi skromny studencki budżet oraz czas w pracy + uczelni. Oczywiście wyjazdów jest dużo mniej niż koncertów, chociaż to się troszeczkę zazębia ale zobaczymy co da się z tym zrobić ^^
W zeszłym roku kupiłam sobie bilet na Metal All Stars, na którym miało wystąpić bardzo dużo gwiazd a między innymi właśnie Zakk Wylde. Niestety koncert został odwołany w Gdańsku i obeszłam się smakiem. Szczerze mówiąc byłam bardzo zawiedziona.
Dlatego jak tylko usłyszałam, że Zakk wraz z całym BLS ma zagrać w B90 nie było mowy żebym się tam nie pojawiła! Jestem absolutną fanką jego gitarowych riffów, szaleńczo melodyjnego głosu w balladach oraz dzikiego ryku w szybkich utworach. Uważam go za jednego z lepszych muzyków metalowych - chociaż trudno byłoby mi wybrać jednogłośnie jednego artystę z mojej 'maleńkiej listy'.
Mimo tego, że Ola nie słucha takiej muzyki postanowiłam, że po prostu musi pójść ze mną - kto wie.. Może taka okazja nie powtórzy się już nigdy więcej? Oczywiście nie było mowy o zakupie biletu przez internet, strasznie chciałam dostać w swoje świerzbiące ręce wersję kolekcjonerską i zachować go sobie jako pamiątkę.
Na sam koncert umówiłam się z moimi kolegami, którzy już kiedyś byli na Zakk'u i byli zafascynowani tym wydarzeniem równie mocno jak ja. Chociaż jestem skłonna się pokusić o stwierdzenie, że Rafał nawet bardziej - dzień wcześniej spotkał Zakk'a na mieście i miał z nim zdjęcie.. ZAZDROŚĆ.
Nie będę Was zanudzała supportem, chociaż nie powiem Crobot dawało radę i bardzo fajnie rozbujali całą widownie, jednak my załapaliśmy się na jakieś 2-3 ich piosenki.
Co do samego Zakk'a - nigdy nie czułam się tak zahipnotyzowana. To jakby spełniły się wszystkie moje marzenia w ciągu jednej sekundy. Sceneria była zupełnie magiczna, atmosfera wśród fanów napięta, a wyczekiwanie nie do zniesienia! Z Olą zmieniałyśmy pozycje chyba 3 razy - oczywiście, że uparłam się żeby stać jak najbliżej sceny - w miarę możliwości. Raz stanęłyśmy obok pijanego faceta, który wykrzykiwał zupełne głupoty, drugi raz koło kolesia, który na pewno wciągnąłby nas do pogo, w którym nie miałyśmy zamiaru uczestniczyć. A trzeci raz był idealny, bo stało przy nas kilku chłopaków, którzy jak tylko zarejestrowali niebezpieczeństwo byli naszymi 'ochroniarzami'.
Już kilka dni przed koncertem Rafał zaczął zachowywać się jak typowy psychofan i przekazał mi playliste - jeśli macie ochotę to zapraszam KLIK - jaką uraczyliśmy się w środę podczas występu, więc miałam czas na dokładne nastrojenie się : ) Oczywiście wszystkie kawałki się pojawiły i chyba w dokładnej kolejności. Angel of Mercy i In this river złapały wszystkich za serca i zgodnie śpiewaliśmy razem z Zakk'iem.
Niestety jako karzełek - 168 cm - nie miałam super ekstra widoczności dzięki tym bykom, którzy stali przede mną ale bardzo dawałam radę. Stawałam na palcach, kręciłam się i co chwilkę miałam pełny ekran sceny :D Narobiłam tysiąc zdjęć telefonem o nienajlepszej jakości oraz kilka filmików na których słychać od krzyków po muzykę, przekleństwa i dzikie wiwaty.
Cóż mogę powiedzieć o wszystkim ? Fani wykazali się wysoką kulturą, z tego co widziałam nie doszło nigdzie do bijatyki. W pogo brały udział osoby, który miały na to ochotę, a w sumie każda osoba mogła bez problemu zająć takie miejsce na jakie miała tylko ochotę.
Po powrocie do domu czułam się bardzo dziwnie - byłam usatysfakcjonowana ale też w szoku - tak szybko minęło? Tyle czekałam i już? Nie czułam się oszukana, czułam się spełniona i zadowolona ale chciałam przeżyć to jeszcze raz i jeszcze i jeszcze :D Mam nadzieję, że to nie było moje ostatnie spotkanie z Black Label Society, że ponownie usłyszę ponad 10 minutową solówkę Zakk'a i będę znów skakała, szalała i darła się w takt Stillborn czy Suicide Messiah.
Jeśli chodzi o B90 słyszałam już od wielu znajomych - bardzo dobre nagłośnienie, dobra lokalizacja, wszystko super. I rzeczywiście jest co chwalić. Organizacja, bar, szatnia, toalety, NAGŁOŚNIENIE - wszystko jak należy. Nie było mowy żeby coś mogło się komuś nie podobać.
Z resztą ? Kogo obchodzą marudy ;D Było #$%^@ i tego się trzymajmy.
See ya soon \m/
nie ma jak dobry koncert;)
OdpowiedzUsuńMusiało być na prawdę świetnie :)
OdpowiedzUsuńLubię taką muzykę :)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńoooo to cos dla mnie :) ja tez tam chce :):):):) kocham METAL :)
OdpowiedzUsuń