środa, 30 kwietnia 2014

Malinowa MAMBA- Balea



Cześć dziewczyny!

Dzisiaj post będzie zawierał informacje o produkcie, co do którego mam mieszane uczucia. Zwlekałam z tą recenzją dosyć długo, ponieważ chciałam dać mu kolejną szansę… Mowa będzie o niemieckim szamponie Balea. Marka stała się absolutnym hitem, więc raczej nie muszę ich długo przedstawiać. Nadal dziewczyny narzekają na słaby dostęp do kosmetyków, dlatego warto wspomnieć które z nich są dobre, a które nie. Tak w razie nagłych zakupów, żeby nie natrafić na bubelka. Wersja malinowa jest niestety bodajże zeszłoroczną edycją limitowaną. Pierwsze opakowanie dostałam z wymianki z Bambusowym rajem. Natomiast drugie wygrałam w rozdaniu u rogaczek kosmetycznych.

Kilka słów od producenta (oczywiście etykieta wykonana jest w języku niemieckim):
-  pobudza witalność włosów i skóry głowy
- zawiera kompleks witamin B, która bardzo dobrze oddziałuje na skórę
- nie zawiera silikonów


Szampon umieszczony jest w miękkiej plastikowej butelce, z której bardzo łatwo można wydobyć produkt. Wieczko jest płaskie dzięki czemu końcówka kosmetyku również zostanie zużyta :)

Zapach tej wersji kosmetyku jest oszałamiający. Jeśli ktoś lubi aromat malin to będzie bardzo zadowolony. Nie wyczuwam w nim ani odrobiny chemicznego dodatku. Kolor to półprzeźzroczysty róż:D Konsystencja szamponu jest półpłynna, więc nie musimy się obawiać, że produkt przeleje nam się przez palce.

 

Mimo, że uwielbiam ten szampon za zapach, to raczej bym go więcej nie kupiła. Głównym zarzutem jaki mogę mu postawić to, fakt że słabo się pieni. Dopiero przy drugim myciu produkt zaczyna się dobrze pienić. Ze względu na swoją konsystencję oraz brak efektu pienienia nie należy do wydajnych kosmetyków.

Dodatkowo już podczas mycia czuję, że włosy są skołtunione, a po wyschnięciu sianowate. Troszeczkę moje włosy czując się oszukane, bo po myciu naturalnym kosmetykiem, nakładam odżywkę pełną SLSów.

Pojemność szamponu to 300 ml.

Do zobaczenia wkrótce. Życzymy Wam udanej pogody w długi weekend :*

sobota, 26 kwietnia 2014

Kwietniowe zakupy



Witajcie w ten piękny sobotni dzień. Dzisiaj będzie jeden z moich ulubionych postów, czyli to co kupiłyśmy z Agatą w ostatnim czasie. Oprócz kosmetyków w siatkach znalazło się miejsce dla kilku książek, a także pierdółek do domu :D
Zapraszam do czytania.

Jak już pewnie wszystkie wiecie, że w Rossmannie zaczął się czas przecen. Podzielone zostały na trzy części. Pierwsza, która w sumie najbardziej nas zainteresowała obejmuje podkłady, korektory, pudry oraz róże. My zdecydowałyśmy się na dwa podkłady. 


  • Bourjois healthy mix nr 51 Vanille clair. Aktualnie kończymy pierwsze opakowanie (kupione na poprzedniej promocji) :)
  • Astor skin match nr 100 Ivory. Wzięłyśmy go na próbę, bo na początku nie mogłyśmy dostać Bourjois. Damy Wam znać jak się będzie sprawdzał.
  • 2 balsamy do ust Lovely – zawsze przydadzą się takie mazidełka, czy to na lato czy to na zimę
  • przy kasie nie mogłyśmy się oprzeć Milce Oreo, która o dziwo również wróciła z nami do domu :d
 


Podczas wypadu do Hebe zaopatrzyłam się w:
  • Koreańską maseczkę nawilżająco- odżywiającą. Bardzo lubię maski w tej formie.
  • Multiwitaminową odżywkę do paznokci 7 w 1 Ewy Schmidt,
  • Lakier do paznokci Salon Perfect nr 121 Candy girl, który swoim wyglądem przypomina lakiery china glaze ;)
 


 W Naturze natknęłam się chyba na nową kolekcję limitowaną. Catrice proponuje nam limitowankę o nazwie Celtica. Zdecydowałam się na puder rozświetlający, który mnie po prostu zauroczył.

 
Będąc w Galerii Bałtyckiej wpadłyśmy do naszego ulubionego sklepu, z gadżetami do domu. Akurat w Nanu Nana była przecena na artykuły świąteczne, dlatego zapłaciłam za zająca tylko połowę ceny ^^ Przy okazji skusiłam się na uroczy słój z ptaszkiem. Co prawda jeszcze nie mam pomysłu co się będzie w nim znajdowało, ale na pewno z czasem przyjdzie mi do głowy kilka wizji. 


Wychodząc całkiem przypadkiem przypomniało się nam o istnieniu stoiska mydlarni nr one ;D Jak zwykle bardzo przyjemna obsługa i woski YC. Czego chcieć więcej? Skusiłyśmy się na Black plum blossom oraz Lemon lavender. Oby dwa to świeże zapachy, które nie przytłoczą nas swoją nutą w ciepłe dni. Przynajmniej mamy taką nadzieję ;D

Na koniec wpadłyśmy do naszego ulubionego antykwariatu po kolejne książki :D Tym razem padło na Norę Roberts oraz Heathem Graham. Wyczuwam, że Panie ekspedientki już nas rozpoznają ;p 





Uff, to by było na tyle. Cóż mogę powiedzieć, zakupy były bardzo udane :D
A jak u Was zakupy w kwietniu? Może poszalałyście na przecenach w Rossmannie ? Dajcie znać ;)

środa, 23 kwietnia 2014

Wyspa- Heather Graham

Hej dziewczyny!

Dzisiaj przychodzę z tym, za czym wiele z Was nie przepada – książką :D

Z Heather Graham poznałam się przy okazji czytania książki 'tajemnice nowego orleanu'. Sama lektura mnie porwała niebanalnym stylem, zagadkami i ciekawym zakończeniem. Długo wyczekiwałam kiedy sięgnę po kolejną książkę tej autorki.

Ostatnio w ręce wpadła mi kolejna pozycja z jej listy 'Wyspa'. Nie ukrywam, że od samej książki wymagałam już wiele po uprzednim zachwycie. Nie czuje się zawiedziona, przeczytałam ją w całości raz i co najmniej 10 razy fragmentami :)


Akcja lektury zaczyna się od zniknięcia małżonków Monoco. Ted niegdyś perkusista, kelner i tancerz po całym życiu pełnym pracy, nareszcie mógł spędzić życie w spokoju ze swoją żoną Molly. Na jego szczęście trudy młodości zostały hojnie nagrodzone na stare lata. Dzięki ciężkiej pracy mógł sobie pozwolić na luksus – łodzie, drogi sprzęt podwodny. Molly również miała swoje hobby, jakim było pomaganie innym. Schroniska, organizacje dobroczynne, to to co dawało jej satysfakcję na stare lata.
Czy poszukiwania Teda się opłaciły? Co mu przyniosło posługiwanie się sprzętem w głębinach morza?

Wysoka brunetka o lekko falujących włosach pracowała w klubie żeglarskim. Beth w końcu należał się odpoczynek. Wraz z siostrzenicą, jej koleżanką oraz bratem wybrała się na weekend na malowniczą wyspę Calliope. Wycieczka miała stanowić miłą przerwę od codziennego zgiełku i przemęczenia pracą. Wszystko zapowiadało się świetnie, pogoda dopisała, wyspa na pozór wyglądała jak z folderu turystycznego.
Wszystko zmieniło się wraz z odnalezieniem czaszki podczas pierwszego spaceru po Calliope. W dodatku pojawiło się kilku tajemniczych mężczyzn – Keith Henson, Lee Gomez oraz Matt Albreight. Czaszka znika zaraz po jej znalezieniu, a w głowie Beth rozbrzmiewa sprawa zaginięcia państwa Monoco.
Keith ze swoim wyglądem uwodziciela – mocną opalenizną, włosami spłowiałymi od słońca i nieziemską budową ciała nie może rozgryźć Beth, jednocześnie dając jej przy każdej okazji tysiąc powodów do braku zaufania.

Pozorny wypad na wyspę zmienia się w przygodę pełną pytań. Beth obawia się najgorszego, zamiast miłego wypoczynku spędza kilka stresujących dni na Calliope. Pojawia się nagłe przeczucie, że wyspa skrywa wiele makabrycznych tajemnic i nikomu nie można zaufać.

Czy po powrocie do domu zazna więcej spokoju? A może jej ciekawość i chęć rozwikłania zagadki przyniesie jej same kłopoty?

Tak jak możecie zauważyć z mojego opisu – książka stawia wiele pytań. Poruszony zostaje wątek kryminalny, zagadki, piękne opisy wyspy. Autorka nie zapomina wprowadzić nas w klimat biwakowania i przyjemnej letniej atmosfery. Jest to klasyczny przykład połączenia lekkiego kryminału z kobiecą literaturą, którą czyta się łatwo i przyjemnie. Nie miałam odczucia zmęczenia zwrotami akcji, czy też nieporozumień podczas czytania.

Z pewnością mogę polecić Wam tę książkę na jakiś deszczowy wieczór – ze względu na słoneczną wyspę – jest to wspaniała pozycja na chłodniejsze dni. Mam nadzieję, że spodoba się Wam moja propozycja.

sobota, 19 kwietnia 2014

Wesołych Świąt

Kochane!

 
Chciałybyśmy życzyć Wam dużo radości, spokoju oraz miłości z okazji Świąt Wielkiej Nocy. Mokrego dyngusa  i wiele radości. 



Życzą :
Ola i Agata

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Czas na zakupy!



Cześć dziewczyny!
Dziś będzie post z mojej ulubionej serii, czyli zakupy. W pierwszej kolejności pokażę Wam nasze zakupy ze sklepu internetowego i-perfumy. Agata zdecydowała się na swój ukochany Moschino Funny, a ja wybrałam CK IN2U. Obie jesteśmy bardzo zadowolone z naszych wyborów, bo słyszałyśmy o nich dużo dobrego.
 

Reszta zakupów pochodzi z Rossmanna. Kupiłyśmy kosmetyki na podmiankę tzn. w zastępstwie za denkowców. 
 

Ziaja rebuild odbudowa skóry. Czytałam na jej temat pozytywne recenzje dlatego postanowiłam, że ja też ją trochę potestuję:)
Fuss Wohl krem do stóp z łoju jelenia. Już od dłuższego czasu zastanawiałam się nad jego zakupem, jednak nigdy nie mogłam na niego trafić. Korzystając z okazji, że na dworze robi się coraz cieplej chętnie sprawdzę jego działanie.
Apart płyn do kąpieli o zapachu oliwka i buriti. Bardzo ładnie pachnie, był na promocji zapłaciłam za niego 8 zł.
Skusiłam się również na odżywkę do włosów marki Dove. Ponoć redukuje wypadanie włosów w ciągu 2 tygodni sprawdzimy, sprawdzimy .. :D
Płyn do higieny intymnej Facelle Fresh. Zobaczymy jak się sprawdzi, jak na razie zapach jest ładny.
Ostatnią rzeczą, którą kupiłyśmy są bibułki matujące od Wibo. Bardzo przydatny produkt, jeśli chodzi o szybkie zadbanie o zmatowienie twarzy po np. długich godzinach pracy.

środa, 9 kwietnia 2014

Orzeźwiająca trawa cytrynowa

Witajcie! Jak tam Wasze samopoczucie w ten pochmurny dzień? Na szczęście dziś już środa i do weekendu już z górki :D

Dziś podzielę się z Wami moją opinią na temat pewnego żelu pod prysznic.  Czy też tak macie, że zmieniacie swoje płyny, żele pod prysznic w zależności od pory roku?

Tak jest niestety ze mną . Te żele, które mają ciepłe, otulające zapachy używam zimą oraz jesienią. Natomiast wiosną i latem preferuję te o świeżych, orzeźwiających zapachach. Mój żel miał swój debiut w ostatnie dni zeszłego lata z racji tego, że została go ponad połowa wróciłam do niego. Muszę przyznać, że nie zmieniłam o nim zdania ale zacznę od początku.


All about beauty shower gel o zapachu trawy cytrynowej. Kupiłam go w jakiejś śmiesznej cenie na promocji w Tesco, a dokładnie za 300 ml zapłaciłam ok. 2 złotych.
Kosmetyk umieszczony jest w miękkiej, przezroczystej butelce, z której bardzo łatwo wydobyć żel. Dzięki temu, że butla jest przezroczysta widać również ile produktu nam jeszcze zostało. Opakowanie jest profilowane tak aby się nie wyślizgiwało z ręki. Design butelki jest bardzo prosty a zarazem ładny. Dla mnie jak najbardziej na plus :D

Przejdźmy teraz do opisu żelu. Kosmetyk jest koloru zielonego pachnie delikatnie cytryną/trawą cytrynową. Konsystencja dość gęsta żelowa. Wystarczy naprawdę jego odrobina na gąbkę aby się umyć. Żel dosyć mocno się pieni a ja to lubię przynajmniej wiem, że nie myję się samą wodą ^^. Dzięki swojej konsystencji starcza na długi czas.

Cóż mogę powiedzieć jestem bardzo mile zaskoczona tym produktem. Powiem szczerze, że nie spodziewałam się takiej jakości po żelu ‘sygnowanym marką Tesco’. Tak jak Biedronka ma niektóre swoje produkty godne polecenia, chociażby płyn micelarny, tak i Tesco ma swoje perełki. Znacie ich kosmetyki, może warto coś jeszcze przetestować?

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Współpraca z i-apteka



Cześć dziewczyny!
Dzisiaj spotkała mnie niespodzianka ale zacznijmy od początku…
Jakiś czas temu napisała do nas Pni Anna z i-apteka z zapytaniem, czy jesteśmy zainteresowane współpracą. Zgodziłyśmy się i oto ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zaraz po przebudzeniu dostałam sms-a z wiadomością od kuriera, że już dziś dostanę przesyłkę :D 


W ramach współpracy do testowania otrzymałyśmy wcześniej przez nas wybrany Regenerujący krem do rąk i paznokci firmy BIOLIQ. Dostałyśmy również zestaw próbek firmy Nuxe, wprost idealny na wyjazd. Teraz czeka nas testowanie i za jakiś czas podzielimy się z Wami naszą opinią.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Marcowe pożegnania

Hej dziewczyny!
Jak Wam mijają pierwsze dni kwietnia. Zostałyście wkręcone na prima aprilis?
Dzisiaj pokażę co udało nam się zużyć w kwietniu.

 

  • Taft lakier do włosów nr 4 ultra strong. Jak dla mnie ultra bubel. Pisałam o nim TU i zdania nie zmieniłam nigdy więcej.
  • Joanna szampon nadający objętość z serii professional.Szampon jak szampon główne zadanie spełniał czyli mył włosy. Co do objętości ja u siebie nie zauważyłam efektów. Jego głównym plusem było to, że miał pompkę, która znacznie ułatwiała jego wydobycie. Jeśli jeszcze go kupię to raczej inną wersję.
  • Żel pod prysznic Original Source wersja limitowana pomarańcz i lukrecja. Naprawdę średni żel. Jeśli jesteście ciekawe co myślę na jego temat to zapraszam TU.



  • Kolejne opakowanie toniku z Ziaji. Mój ulubieniec :D W łazience mam już kolejne opakowanie zmieniła się tylko wersja zapachowa.
  • Płyn do kąpieli I love, wersja limitowana. Kosmetyki tej firmy dostępne są w sieci sklepów Douglas. Recenzję tego produktu możecie przeczytać TU. Niezły jednak możemy znaleźć wiele innych lepszych kosmetyków. I to w niższej cenie.
  • Nivea stress protect- sztyft. Bardzo go polubiłam. Spełniał swoje główne zadanie, czyli ochronę przed potem w 100%. Zapach miał delikatny, przyjemny, nie pozostawiał plam. Na pewno jeszcze do niego wrócę. Jednak w tym momencie jego zastępcą jest Lady Speed Stick w żelu.
  • Kokosowy balsam do ust w sztyfcie. Całkiem fajny kosmetyk. Chronił oraz pielęgnował moje usta.
  • Bebeauty mleczko łagodzące do demakijażu twarzy i oczu. Dla mnie jeden wielki bubel. Słabo radził sobie z demakijażem. Nie mówię już o zmyciu czegokolwiek z okolic oka. Szybko wchłaniał się w wacik, który w związku z tym podrażniał moje powieki. Nigdy więcej go nie kupię.  
  • Synergen korektor nr 01 vanilla. Kupiłam go kiedy panował wielki szum wokół owych korektorów. Żałuję tego zakupu...
  • Tusz do rzęs Oriflame beauty w kolorze zieleni (takiej jak opakowanie). Mimo małej szczoteczki rzęsy były dobrze wyczesane, a kolor mascary dość widoczny. Jeśli będę miała jeszcze kiedyś możliwość to chętnie ją kupię, może w czarnym kolorze jeżeli jest taki w gamie tych tuszy ;)


Prawie ostatnie dwa wyrzutki: błyszczyk Wibo night fever. Wygrałam go kiedyś w radiowym konkursie ;) Był świetny i jak na tamte czasy hicior. Kosmetyk wykręcało się z opakowania wprost na usta^^ Jak to ja, szkoda było mi go używać i tak przeleżał sobie w szufladzie... Kolejny kosmetyk to cień do powiek w żelu firmy Mona Liza. Był to dodatek do jakiejś gazety. Jego odcień to powiedziałabym, że taupe. Ładny ale nie dałam go rady zużyć do końca.

 

Na sam koniec kilka próbek. Wspomnę tylko o jednej i to głównie o zapachu. Chodzi mi o krem do rąk firmy Love me green. Jego zapach jest nie do wytrzymania. Intensywny, ostry kojarzy mi się z cynamonem. Sam cynamon lubię ale w tym przypadku mówię nie.
I to by było na tyle. Myślę, że w tym miesiącu poszło nam całkiem nieźle :D