środa, 25 listopada 2015

Peeling solny z figą od Starej Mydlarni



Cześć dziewczyny!

Dziś napiszę Wam kilka słów o peelingu, którego używam już od dłuższego czasu. Kosmetyk kupiłam w zeszłym roku podczas targów na stoisku Starej Mydlarni.

Peeling solny śliwka z figą:
Doskonale wygładza i ujędrnia skórę, usuwając martwy naskórek. Skutecznie ją oczyszcza i rozjaśnia, pobudzając mikro krążenie. Zapobiega wysuszeniu skóry i ułatwia wchłanianie substancji odżywczych. Skuteczny w walce z cellulitem.


Opakowanie plastikowe, pod zakrętką znajdziemy nakładkę ochroną zabezpieczającą produkt przed wilgocią. Podczas kąpieli strasznie denerwuje mnie zdejmowanie tej nakładki. Mokre ręce plus mały plastikowy dzyndzelek to średnio udany tandem ;) Nie raz przez to rezygnowałam z użycia tego peelingu.

Konsystencja zbita, choć gdy jej dotkniemy można wyczuć olejki. Peeling jest drobnoziarnisty jednak mimo to dobrze złuszcza naskórek. Skóra po jego zastosowaniu staje się gładka, dobrze natłuszczona. Zapach, na pewno nie przypomina mi śliwek jest dosyć mocny jednak ja lubię takie zdecydowane nuty. Zdecydowanie będzie idealny podczas jesiennych lub zimowych kąpieli. Mój peeling ma pojemność 250 ml, i kosztował 21 złotych.

W tym roku na targach również wybrałam się na ich stoisko tym razem kupiłam większy peeling bo aż 500 ml o zapachu malinowym ale o nim napiszę kiedy indziej :D

A Wy jakich peelingów lubicie używać?

środa, 18 listopada 2015

Jesienne słodkości Dr. Oetker

Hej kochane! 

Tym razem zapraszamy na post dla osłody, poprawy humoru i ukojenia naszych całodziennych rozterek.


Na pierwszy rzut idą  rozgrzewające kisielki słodka chwila z witaminą C, które towarzyszą nam w 'trudnych' chwilach lub po prostu gdy potrzebujemy chwili relaksu. W sklepie zdążyłyśmy dorwać nowości w smakach: cytrusy i imbir, pieczone jabłko i cynamon, malina i miód, śliwka i goździki.
Po kolei przedstawimy Wam jak się sprawdziły i z czym nam się kojarzą.

Pieczone jabłko i cynamon

W opakowaniu pozostaje nadal intensywny zapach cynamonu, korzennej przyprawy oraz słodkości. Po zalaniu kisielu wrzątkiem należy odczekać kilka chwil, ponieważ w środku znajdują się kawałeczki jabłka, które w rezultacie nadają kwaskowy smak. W ogólnym odbiorze kisiel smakuje bardziej cynamonem niż jabłkiem. Efekt rozgrzewania nie był aż tak bardzo odczuwalny, ponieważ nie jemy wrzątku - nie lubimy poparzonych języków i odczekałyśmy aż troszeczkę się ostudził. 

Cytrusy i imbir

W tym przypadku w opakowaniu wyczuwalne są nuty coś orientalnych przypraw i ostry cytrusowy zapach. W środku również były malutkie kawałeczki owoców. Kisiel miał mocno żółtą barwę niczym skórka dojrzałej cytryny. W smaku był znacząco cytrusowy i pikantny -  to pewnie zaleta imbiru oraz moim zdaniem zbyt słodki.  Jak w poprzednim przypadku mało wyczuwalny efekt rozgrzewania, chociaż tutaj bardziej ze względu na tą pikanterię.


Malina i miód

Przed zalaniem mikstury wyczuwalna jest woń mocnej różanej herbaty, jest to lekko kwaśny zapach przypominający mi dzieciństwo - wtedy uwielbiałam różaną herbatę. Po dodaniu gorącej wody aromat przeistacza się w malinę. Można również wyczuć cytrynę i miód - jest to słodko-kwaśne połączenie również w smaku dzięki kawałeczkom malin. Tutaj zdecydowanie dominuje rozgrzewający miód, dlatego stwierdzam, że 'rozgrzewanie' jest bardziej odczuwalne niż w poprzednich produktach.

Śliwka i goździk

Według mnie to najlepszy z przedstawionych kisielków! Można powiedzieć, że tak mi zasmakował, że trudno mnie było od niego oderwać. Po otwarciu opakowania przywitał nas zapach trufli, pomieszanych ze śliwką w czekoladzie - od razu zaczęła mi cieknąć ślinka. Po zalaniu wodą wyczułam coś pomiędzy powidłami, a grzańcem. W smaku to nic innego jak intensywna słodycz śliwki zmieszanej z wiśnią i goździkami. A co dziwnego? Po zjedzeniu całego kubeczka odniosłam wrażenie jakby zawierał w sobie aromaty gruszki.

Jak podoba się Wam taka opcja na jesienną aurę? Dajcie koniecznie znać! 

sobota, 14 listopada 2015

Jak czyszczę moją twarz z Sylveco?

Hej dziewczyny!

W mojej kosmetyczce można odnaleźć kilka produktów marki Sylveco (płyn micelarny, żel do twarzy, krem do twarzy oraz odżywcze pomadki z peelingiem). Przyszedł czas, aby opowiedzieć Wam kilka słów o Tymiankowym żelu do twarzy, bo uważam, że warto!  

Moja codzienna pielęgnacja twarzy polega głównie na tonizowaniu, nawilżaniu kremem i na wieczór stosowaniu płynu micelarnego (czasem również toniku) i ponownym nawilżaniu.
Jednak od trzech miesięcy staramy się w miarę systematycznie sięgać właśnie po żel do twarzy zaraz po demakijażu, aby domyć jeszcze dokładniej buzię. 


 

Od producenta
Głównymi składnikami olejku tymiankowego są tymol i karwakrol. Posiada on bardzo silne właściwości przeciwwirusowe i przeciwgrzybicze. Hamuje rozwój bakterii chorobotwórczych (m.in. Staphylococcus aureus i Propioniobacterium acnes, które odpowiadają za rozwój zmian trądzikowych). Łagodzi stany zapalne, działa na skórę oczyszczająco i tonizująco. 
Hypoalergiczny, oczyszczający żel do mycia twarzy z kwasem jabłkowym o aktywnym działaniu wygładzającym i rozjaśniającym. Zawiera bardzo łagodny, ale jednocześnie skuteczny środek myjący, który nie podrażnia nawet najbardziej wrażliwej skóry. Usuwa zanieczyszczenia i nadmiar sebum, delikatnie złuszcza martwy naskórek i reguluje procesy odnowy jego komórek. Żel został wzbogacony olejkiem i ekstraktem z tymianku, które posiadają właściwości przeciwzapalne i kojące. Systematyczne stosowanie pozwala zachować gładką, zdrową skórę o równomiernym kolorycie.

Składniki
Woda,  Glukozyd laurylowy,  Gliceryna,  Ekstrakt z tymianku pospolitego, Panthenol,  Kwas jabłkowy,  Wodorowęglan sodu,  Benzoesan sodu,  Olejek tymiankowy 
Moja opinia
Tak jak wspomniałam produktu używam z Olą w miarę regularnie od trzech miesięcy i szczerze mówiąc jestem z niego bardzo zadowolona.




Żel umieszczony jest w przeźroczystej plastikowej buteleczce. Producent proponuje nam pompkę jako formę aplikacji i jest to bardzo wygodne rozwiązanie jak dla mnie. Bardzo sobie chwalę w produktach do twarzy pompkę, ponieważ nie muszę się martwić czy podczas zamykania opakowania produkt nie spłynie mi z ręki.
Kosmetyk ma kolor lekko żółtawy, podobny do ziołowego naparu, jego konsystencja to półpłynny żel. Zapach również jest typowo ziołowy, na samym początku był dosyć drażniący, nieprzyjemny. Jednak z czasem używania razem z Olą przyzwyczaiłyśmy się do tej woni. Coś za coś :)
Żel na prawdę dobrze spełnia swoje zadanie - dokładnie oczyszcza skórę. Dzięki jego zastosowaniu mogę zmyć resztki makijażu, którego nie udało mi się pozbyć przy używaniu płynu micelarnego lub aby pozbyć się sebum. Sięgam po niego również rano aby odświeżyć cerę, jeśli znajdę chwilkę czasu przed wyjściem na uczelnie/do pracy. Aplikacja jest dziecinna prosta, jednak należy zwrócić uwagę na to, że produkt strasznie słabo się pieni. Czasem mam wręcz wrażenie, że się nie pieni. W tym przypadku mi to nie przeszkadza.
Przede wszystkim duży plus dla żelu za niewysuszanie mojej skóry. Niestety jeśli już trafię na taki produkt, który choć raz wysuszy mi twarz, to zaczynają się dziać straszne rzeczy (przez długi okres czasu nie mogę sobie poradzić ze schodzącymi skórkami z CAŁEJ twarzy). Po użyciu żelu moja cera wydaje się gładka i ładnie wygląda. Produkt nie podrażnia, w momencie dostania się do oczu nie robi nam tragedii - nic nie szczypie. 
I na koniec owacje na stojąco za wydajność! Do umycia całego pyszczka wystarcza nam jedna pompka, więc wydajność również jest jego wielką zaletą.


Podoba mi się design tej marki - przejrzysta czcionka, lista & krótki opis składników oraz sposób użycia. Czego chcieć więcej? 

150 ml kosztuje około 18 zł - Żel można zakupić w sklepach stacjonarnych i internetowych Sylveco. Marka również często pojawia się na targach kosmetycznych i drogeriach internetowych więc bardzo łatwo można namierzyć ich produkty. 

Dajcie znać jakie są Wasze wrażenia po stosowaniu tego żelu. A może miałyście inne wersje? 

środa, 11 listopada 2015

Essie - tysiąc kolorów zieleni

Cześć dziewczyny!

Przyszła pora na kolejną odsłonę jednego z wielu naszych jesiennych lakierów. Dzisiaj przedstawiam Wam Essie 90 Dive Bar zakupiony na ezebra (14,49 zł)
Pomyślałam, że świetnym przerywnikiem będą nasze jesienne mani w zdecydowanych kolorkach, które idealnie wpisują się w pochmurną aurę.


Dive Bar to połączenie intensywnej zieleni, miliarda drobin, ciemnych tonacji i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Emalia to bogactwo kolorów niczym pancerzyk żuka zamknięta w szklanej buteleczce. Niestety sam opis tego lakieru to ciężkie zadanie, ponieważ jego kolor zależy od kąta padania światła. W przybliżonym opisie to coś pomiędzy szmaragdem a butelkową zielenią z połączeniem drobin fioletu.


Esiak 90 to znakomity kompan nie tylko na jesień, spokojnie polecam go na wieczorowe wypady. Jak dla mnie może on się również stać eleganckim codzienniakiem przez tę grę kolorów. Z resztą same wiecie z poprzednich postów, że bardzo lubię ciemne mani i nie przeszkadza mi ono ani w pracy ani na uczelni. Wiem, że niestety zdjęcia nie odzwierciedlają gry kolorów ale mam nadzieję, że i tak Was zachęciłam.

A Wam jak podoba się Dive Bar?

sobota, 7 listopada 2015

Ulubieńcy października

Hej dziewczyny!

Czas na troszeczkę urozmaicenia na naszym blogu, w związku z tym postanowiłam wyjść z inicjatywą, którą widziałam już u wielu z Was mianowicie ulubieńcy miesiąca. 

Pod koniec września pojawił się post zapowiadający jesień i odkurzenie kosmetyków w związku z nadchodzącym ponuractwem. Dzisiaj natomiast już konkretnie chciałabym się skupić na kilku rzeczach po które sięgałam naprawdę często w październiku. Mam nadzieję, że posty nie będą się powielały i powiedzą Wam troszeczkę więcej o nas i o naszych zwyczajach.


Zacznijmy od makijażu oczu.

Przede wszystkim u mnie występuje dziwny nawyk, wręcz uzależnienie od kredki do oczu. Uważam, że jeśli nie podkreślę dolnej powieki to nie mam oczu. 
W październiku zdecydowałam się na odstawienie mojej czarnej przyjaciółki w kąt i na jej miejsce używam bardziej 'kolorowych' odcieni. 
Szczególną uwagę poświęciłam brązowej kredce Manhattan Khol Kajal Eyeliner 3 pisałam kiedyś o niej TU. Wydaje mi się jednak, że potrzebowałam czasu żeby się do niej przyzwyczaić. Moje nawyki również się zmieniły - już nie trę oczu na potęgę. Przede wszystkim cenię ją za łatwość i szybkość rysowania kreski.
Kolejną alternatywą dla mojego czarnuszka są kredki do oczu KIKO Smart Eye Pencil 801 & 815.
Kolorki przełamane są dodatkiem brokatu dzięki czemu wykończenie nie jest takie ostre jak w przypadku czarnej kreski. Jestem absolutnie zauroczona efektem jaki pozostawiają na moim oku - wygląda to tak jakby kreska wykonana była eyelinerem w pisaku. *.* Zasługują na owacje na stojąco.


Oczywiście powyższe kolorki dobieram do złocistego makijażu oka z lekką rudością.

Kolejno przechodzimy do ust
Oczywiście nie muszę wspominać o nawilżających balsamach do pielęgnacji. W tej kategorii nie mam swojego ulubieńca - są bo są. Ani cenowo ani chyba markowo nie robią na mnie większego wrażenia. 
Chciałabym się natomiast skupić bardziej na kolorowych pomadkach. Na razie postawiłam na klasykę. W ostatnim miesiącu oczywiście sięgałam po mocne i wyraziste kolory, jednak postanowiłam pomęczyć szczególnie moje 2 ulubione pomadki. 

Jedna z nich to 'stary' zakup, który jest świetnym codzienniakiem do pracy czy szybkie usta na uczelnie Essence 07 Natural Beauty. Pomadka ma lekko mocniejszy pigment niż kolor moich ust. Bardzo lubię po nią sięgać, ponieważ nawet bez lusterka mogę się nią pomazać i wiem, że nic mi się takiego nie stanie jak lekko wyjadę. Przede wszystkim nie wysusza ani nie podkreśla suchych skórek.
Zgodnie z opisem - u góry Essence, na dole Golden Rose

Jej dobrą troszeczkę mocniejszą koleżanką jest Golden Rose Velvet Matte 12. Nie przesadzę pisząc, że to miłość od pierwszego. Zdecydowanie zakochałam się w niej od kiedy ją kupiłam. Wydałam śmieszne pieniądze na piękny odcień mieszanek coś pomiędzy brudnym różem, zwiędniętą różą a przygaszoną czerwienią. Nie jestem w stanie opisać tego koloru ale po prostu uwielbiam ją u siebie na ustach. 
Przyznaję, że mogłaby być trochę bardziej trwała.. Ale hey! Od tego sa kosmetyki żeby ich używać i kupować w ich następstwo nowe.

Następnie zapachy

Najpierw kilka słów o Yves Rocher Pomme Delice Apple Delight - jest to słodka woda toaletowa o zapachu pieczonego jabłka w karmelu. Każdego ranka chętnie sięgam po pieczone jabłko ze względu na jego ciepłe i otulające nuty zapachowe. Dzięki temu czuję się jakbym siedziała cały czas w domu, w grubym swetrze na łóżku ;3 

Kolejno to oczywiście YC. W tym przypadku chętnie sięgamy po Amber Moon, Honey Glow oraz Black Plum Blossom. Myślę, że już nie muszę nic więcej dodawać na ich temat.

Muzyka
Jeśli chodzi o muzykę po jaką sięgałam w październiku to były raczej melancholijne smutaski z odrobiną rockowych ballad. Przede wszystkim cofnęłam się do kawałków Depeche Mode, Bruce'a Spirngsteena i Alice in Chains. Tutaj jest moja lista na jesień, która oczywiście jest cały czas uzupełniana o jakieś utwory, jeśli macie ochotę serdecznie zapraszam do posłuchania.

Dajcie znać co się stało Waszymi październikowymi ulubieńcami. Buziaki!

czwartek, 5 listopada 2015

Denko.



Cześć dziewczyny!

Dziś przyszedł czas na kolejna odsłonę projektu denko. Tym razem pokażemy Wam co zużyłyśmy w przeciągu dwóch miesięcy.

Zacznę od produktów do włosów.


Garnier Ultra Doux szampon ochronny do włosów farbowanych lub z pasemkami z olejkiem arganowym i żurawiną. Bardzo fajny produkt. Miał dosyć gęstą konsystencję więc wystarczyła niewielka ilość do pokrycia moich włosów ( sięgających ramion). Tworzył gęstą pianę, która idealnie czyściła :),a do tego pięknie pachniał. Na pewno jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Kolejny szampon to Schuma z proteinami jedwabiu, którego głównym zadaniem było wygładzenie. Miał pielęgnować włosy oraz rozplątywać je bez konieczności używania dodatkowych kosmetyków. Przede wszystkim dobrze myl włosy, faktycznie je wygładza . Natomiast nie zauważyłam aby tak super rozplątywał włosy, w każdym bądź razie ja używałam jeszcze odżywki lub maski.

A propos maski do włosów to udało nam się w końcu zużyć maskę kallos latte. Nie dość, że świetnie działała na moje włosy to jeszcze pięknie pachniała budyniem waniliowym. Po jej użyciu moje włosy stawały się lejące oraz błyszczące. Jednak zauważyłam, że nie mogę używać jej dosyć często ponieważ moje kłaczki przyzwyczajają się do niej i nie wyglądają wtedy korzystnie. Produktu używałam  raz w tygodniu albo jeszcze rzadziej i wtedy efekty były zadowalające. Kosmetyk podobał mi się na tyle że kupiłam jego wersją o zapachu banana :P

Ostatnim produktem do włosów jest lakier do włosów od Isany. Rzadko używam tego typu produktów jednak uważam, że warto jest mieć taki kosmetyk w domu. Mój wybór padł akurat na ten lakier z czystego przypadku. Dosyć dobrze trzyma włosy, nie skleja ich. Zapach jest w miarę nieduszący ;).

Teraz przyszedł czas na twarz…


Zużyłam kolejne opakowania moich dwóch ulubieńców: tonik ogórkowy z Ziaji oraz płyn micelarny bebeauty. Nie będę się rozpisywała na ich temat. Robią to co mają robić i to dobrze a do tego za niewielką cenę :)

Podkład Maybelline Affinitone w odcieniu 09 Opal Rose. O ile na początku byłyśmy z niego zadowolone, to w trakcie używania zaczął zawodzić. Krycie pozostawiało wiele do życzenia i czasem miałam wrażenie jakby się łuszczył.

Chusteczki do demakijażu bebeauty. Nie należy to do niezbędnych produktów, jednak jest to dobry produkt na lato do pracy.

Maybelline The Colossal Go Extreme leather black. Tusze tej firmy są moimi ulubieńcami. Ten wydłużał oraz podkręcał moje rzęsy a do tego je rozdziela. Jednak nie był to efekt „pajęczych nóżek”.


Kredka do oczu Soraya nr 316. Jest to jedyny wyrzutek w tym denku. Nie spodobała mi się konsystencja tej kredki - była twarda, słabo rozprowadzała się na linii wodnej a do tego szybko znikała. Nie polecam.

2 antyperspiranty Fa; pięknie pachniały i nie podrażniały skóry. Może jeszcze kiedyś do nich wrócę.

Kolejne opakowanie mojego ulubionego peelingu od Joanny. Tym razem o zapachu kiwi. W łazience mam już kolejne opakowanie.

Zmywacz do paznokci Isana wersja zielona. Dobrze zmywa i nie wysusza aż tak moich skórek oraz paznokci jak inne produkty tego typu.

Ostatnim kosmetykiem z tego denka jest masło do ciała tso moriri. Możecie poczytać o nim TU. Strasznie wydajny kosmetyk. Pachnie cudownie, a jego używanie było czystą przyjemnością.

Na koniec kilka zużyć niekosmtycznych. Jako że mamy już listopad sezon jesienny zaczął się pełną parą to i zużywamy podgrzewacze oraz woski.
Z podgrzewaczy skończyłyśmy zapachy: mango-melon oraz jabłko z cynamonem.
Natomiast z wosków: black cherry, november rain, soft blankiet. Są to nasze pierwsze woskowe zużycia i jestem mega zadowolona że poszło nam to w miarę sprawnie. Wszystkie trzy mogę określić mianem ulubieńców :D.

Jestem ciekawa jak Wam poszło zużywanie.