Cześć dziewczyny!
Dawno nas tu nie było i muszę przyznać, że stęskniłyśmy się za Wami. Niestety obie cierpimy na chroniczny brak czasu...
Dobra dosyć, czas na konkrety. Dzisiejszy post będzie zahaczał odrobinę o Halloween. "Pogawędzimy" nieco na temat dyni. Chciałybyśmy pokazać Wam inne jej zastosowanie niż lampion. Ostatnio w każdym sklepie można było znaleźć ich od zatrzęsienia. Przeglądając internet wpadłam na przepis na placuszki z dynią. Muszę nieskromnie przyznać, że wyszły przepyszne.
Składniki:
1 kg dyni
duże jabłko
2 jajka
3-4 łyżki zsiadłego mleka
1,5 szklanki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
2 torebki cukru waniliwego
1/5 łyżeczki cynamonu
1/5 gałki muszkatołowej- opcjonalnie
szczypta soli- jak wyżej
Dynię obieramy i kroimy na kawałeczki, im mniejsze tym lepiej. Zalewamy dwoma łyżkami wody. Gotujemy aż zmięknie. Następnie zostawiamy do wystudzenia. Kolejnym etapem jest rozgniatanie. Możemy do tego celu użyć widelca, ja natomiast wybrałam tłuczek do kartofli. Jest to zdecydowanie szybszy i łatwiejszy sposób ;). Następnie obieramy i tarkujemy jabłko (ja starkowałam na dużych oczkach). Do miski wsypujemy mąkę, proszek do pieczenia, przyprawy oraz cukier waniliowy i mieszamy. Następnie dodajemy jajka i zsiadłe mleko może być również kefir lub maślanka. Ja wybrałam maślankę o smaku jabłka z cynamonem dla "podrasowania smaku" i znowu mieszamy lub miksujemy. Tak gotowe ciasto nadaje się do smażenia.
Mam nadzieję, że przepis przypadnie Wam do gustu. Dziś próbuję kolejny przepis z dynią w roli głównej. Mianowicie zupę z dyni na słodko z zacierkami. Jeśli mi zasmakuje to na pewno podzielę się z Wami przepisem ^^. A teraz uciekam w końcu się wyspać. Dobijają mnie codzienne pobudki o 5 :(
Ostatnie miesiące w blogosferze należały do produktów Yankee Candle. Zdecydowanie rozumiemy ten szał zapachów i masowe kupowanie wosków i świeczek. Jeśli jednak chodzi o ich palenie to dopiero nadejdzie ten właściwy czas. Miesiąc październik, listopad i grudzień to najbardziej magiczne miesiące w roku dla nas. Niestety jednocześnie z magią przychodzi melancholia, zimno, deszcz oraz śnieg. Z brzydką pogodą, a także z długimi wieczorami radzimy sobie zapalając świece zapachowe i popijając herbatę i kakao ;)
W tym roku postawiłyśmy na aromatyczne tarty Yankee Candle, które zakupiłyśmy podczas promocji w sklepie internetowym homedelight. Dzisiaj opowiem Wam o dwóch pięknych, wręcz boskich zapachach. Dobrałyśmy je na zasadzie przeciwieństw, skojarzeń i tego magicznego czynnika :)
Pierwszy z zapachów to wszystkim dobrze znany November Rain. Jako zagorzała fanka muzyki nie tylko rockowej ale i cięższej możecie się domyślić jakie było moje pierwsze skojarzenie. Szczerze powiedziawszy kocham tę piosenkę Guns'ów więc to ona zachęciła nas do wyboru tegoż wosku. W tym maleńkim odlewie mieszczą się zapachy odświeżającego ozonu, ciepłego bursztynu oraz liści upadających podczas owego deszczu.
A jakie jest moje skojarzenie? Ciepły uścisk mężczyzny zaraz po goleniu lub po prysznicu. Zapach przypomina mi poczucie bezpieczeństwa, świeżość, a także ma to coś związek z jesiennym spacerem po parku. Z pewnością gdyby istniałyby takie perfumy to kupiłabym flakonik i wąchała je z uporem maniaka, tak jak teraz siedzę z woskiem przy nosie :D
Kolejnym zachwycającym zapachem jest przeciwieństwo mojego 'mężczyzny', mianowicie chodzi o wosk Soft Blanket. Etykieta przedstawia słodkiego misia i rzeczywiście troszeczkę tak jest z tym aromatem. Dodatkowo biały kolor wosku nadaje mu niewinność. Mówi się o nim, że jest on przewodnikiem po dziecięcych wspomnieniach, po czasach beztroski i marzeń.
Nasze odczucia pokrywają się z powyższym stwierdzeniem, ale jeśli chodzi o mnie zauważyłam dodatkowe skojarzenia. Jest to zapach, który pozwala się odprężyć, koi wszelkie emocje i gwarantuje chwile relaksu. To tak jakby uciąć sobie króciutką drzemkę po ciężkim dniu i opatulić się mięciutkim kocykiem. Na pewno nie raz zapalimy go w zimowe wieczory, z lekko padającym śnieżkiem za oknem i kubkiem gorącego kakao. Szczerze mówiąc - już nie mogę się doczekać!
Te dwa woski są z pewnością strzałem w 10, jeśli chodzi o naszą przygodę z YC! Jak na razie z pewnością możemy zaliczyć je do naszych ulubieńców :) Jednak czekają na nas jeszcze szczelnie zapakowane woski. Niestety zdarzały się też zapachy, które nie sprostały naszym oczekiwaniom - o nich kolejnym razem.
Spotkałam się też z opiniami, że aromaty są za ciężkie i trzeba gasić kominek. Owszem, u nas też się to zdarza ale chyba o to chodzi żeby zapalić na chwileczkę, odstawić tartę i móc dłużej cieszyć się przepiękną wonią unoszącą się w mieszkaniu :)
Miłego weekendu kochane! Obiecujemy poprawę w szybszym dodawaniu postów :)
Wczoraj wybrałyśmy się
Polskim Busem do Warszawy na małą wycieczkę do rodziny ;D Cała
podróż przebiegła bez problemu i bardzo miło. Ola ponad
połowę drogi przespała, ponieważ ma chorobę lokomocyjną i
wzięła sobie tabletkę ; p Ja niestety pospałam tylko troszeczkę,
potem poczytałam a na koniec oby dwie luzowałyśmy się przy
muzyczce ;p
Oczywiście porwał nas
melanż i koniecznie chciałyśmy iść na zakupy. Całkiem niedawno
kupiłyśmy gazetę. Okazało się że w środku są zniżki na ten
weekend. Czyż to nie zachęca?
Na pierwszy miejscu
odwiedziłyśmy sklep Świat zapachów, ponieważ byłyśmy
ciekawe tych wszystkich aromatów wosków, niż kupowanie
potem w ciemno. Wybrałyśmy sobie następujące woski: Loves me,
Loves me not; Clean Cotton; Black Cherry, a z kolekcji zimowej –
Snowflake Cookie oraz Merry Marshmallow. Na pachnące zakupy
namówiłyśmy też ciocię, która skusiła się na –
Fruit Fusion; Soft Blanket; Season of Peace; Sparkling Cinnamon;
Cinnamon Stick.
Na pewno na dniach
opróżnimy kominki i zaczniemy testować nowe zapachy!
Dalej ominęłyśmy
szerokim łukiem OPI, żeby nie kupić kolejnych lakierów ;D i
poszłyśmy do Złotych Tarasów, gdzie spędziłyśmy duuużo
czasu. Dzień pełen wrażeń zakończyłyśmy długim spacerem po
mieście i gorącą kawką w drodze na autobus. Dzisiaj o 10 już
wracałyśmy do domku, ale umówiłyśmy się na kolejną
wizytę w Stolicy :)
Cześć dziewczyny!
Witam Was w ten mroźny poranek. Dzisiaj będzie obiecany post zakupowy. Tym razem na tapetę idą kosmetyki. Dla większości wrzesień i październik są miesiącami oszczędzania, a u nas ..... Zresztą same zobaczcie:)
Zacznę od zakupów w Rossmanie:
Razem z Agatą załapałyśmy się na suche szampony Isany, które swego czasu były w promocji. Skorzystałyśmy i kupiłyśmy od razu dwa. Po dość nieprzyjemnych przejściach z lakierem Schwarzkopf taft ultra strong postawiłyśmy na Isanę. Zobaczymy czy da radę. Kolejny zakup z Isany to mydło w płynie. Dałam mu jeszcze jedną szansę. Mam nadzieję, że się sprawdzi... Na koniec każda z nas wybrała sobie po dezodorancie. Lady Speed Stick od jakiegoś czasu używam i muszę powiedzieć, że świetnie chroni.Natomiast jego zapach to nie moja bajka.
Floslek do powiek i pod oczy. Skończył się mój krem z Ziaji, a potrzebowałam czegoś nowego. Zdecydowałam się na ten, ponieważ dużo osób go poleca. Wybrałam się również na zakupy do sklepu z niemiecką chemią. Wyszłam z kolejnym dezodorantem i kremem do rąk o zapachu oliwki.
Kominek kupiłyśmy w związku z woskami YC.
W naturze załapałam się na aż jeden lakier z limitki wild craft 01 tree hugging. To tyle z wielkiej wyprzedaży Essence. Przy okazji w końcu wzięłam ze sobą do domu lakier z Sensique, który bardzo mi się spodobał na czyimś blogu :P Przez przypadek w koszyku również znalazł swoje miejsce cień my Secret nr 505.
będąc w sklepie Ziaji skusiłam się na ich nowość w ofercie, a mianowicie kremowe mydło z jedwabiem.
Czy Was też kuszą gazetki z Yves Rocher?
Skusiłam się na szampon I love my planet, który pięknie pachnie cytrynami. Żel antybakteryjny z wyciągiem z arniki. Prezentem, który otrzymałam jest oliwka pod prysznic z olejkiem arganowym. Z racji tego, że miałam urodziny przysługiwał mi kolejny gift ;) a okazał się nim kolejny żel pod prysznic tym razem o zapachu konwalii.
W ramach moich urodzin kupiłam sobie perfum Roberto Cavalli. Mój ukochany zapach <3
I na koniec w Biedronce wzięłyśmy sobie płyn micelarny w większej butelce.
Uff...
to by było na tyle.
W końcu przyszedł czas abym
podzieliła się z Wami moimi przemyśleniami na temat pewnego
kosmetyku do ciała. Przedstawiam balsam do ciała nawilżająco-
regenerujący lukrecja gładka firmy Fitomed.
Kilka słów od producenta:
Składniki
bioaktywne: wyciąg z lukrecji, nostrzyka, rumianku,
prawoślazu, szałwi, witamina E, d-panthenol.
Właściwości:
naturalna alantoina zawarta w nostrzyku i prawoślazie
znacznie poprawia chłonność preparatu. Balsam dobrze rozsmarowuje
się, nie pozostawia białych smug i nie daje uczucia lepkości.
Działanie:
nawilżające, regenerujące. Regularne stosowanie balsamu ujędrnia
skórę. Naskórek nabiera ładnego połysku, jest gładki
i jedwabisty w dotyku.
Fitomed
poleca: dla skóry skłonnej do wysuszania się
i łuszczenia, oraz do skóry wrażliwej. Skuteczny w
łagodzeniu objawów nadmiernej ekspozycji słonecznej.
Balsam zamknięty
jest w plastikowej tubie zakończonej „dziubkiem”. Dzięki temu
rozwiązaniu ułatwiona jest aplikacja, a na rękę wydostaje się
idealna ilość kosmetyku. Sama butelka jest przeźroczysta, dlatego
wiemy ile jeszcze pozostało nam produktu. Konsystencja balsamu
powiedziałabym, że jest dość gęsta w związku z tym nie spływa
ze skóry od razu po nałożeniu. Natomiast po rozsmarowaniu
jest lekki i szybko się wchłania. Nie pozostawia na skórze
filmu oraz nie lepi się do ubrań. Dlatego jest idealny na dzień i
na noc. Balsam zostawia na skórze lekki kwiatowy zapach, jest
doskonały dla osób, które nie lubią mocnych
zdecydowanych aromatów. Działanie tegoż kosmetyku jest po
prostu świetne. Moja skóra na ciele jest sucha, nawet bardzo.
Na tyle, że czasami mam uczucie swędzenia. Dzięki temu produktowi
moje ciało staje nawilżone, sprężyste i miękkie . Producent
zapewnia nas, że przy regularnym używaniu balsamu będziemy miały
jędrne ciało. Nie mam jak na razie takich problemów, więc w
tym przypadku nie zauważyłam działania.
Balsam znajduje
się 250 ml butelce, za którą w sklepie internetowym Fitomed
płacimy 12 złotych. Myślę, że nie jest to wygórowana
cena.
Powiem szczerze
nie jestem zwolenniczką tego typu kosmetyków. Balsamy zawsze
mnie zawodziły głównie swoją lejącą konsystencją. Jestem
bardzo zadowolona, że miałam możliwość przetestowania tegoż
kosmetyku, ponieważ dzięki temu znalazłam ulubieńca wśród
balsamów :)
Życzę Wam
udanego weekendu i do zobaczenia wkrótce.
Jak Wam minął koniec tygodnia? U nas troszeczkę imprezowo. Z
racji tego, że ostatnio obchodziłam urodziny (Ola), w weekend nie pojawiła się
żadna notka. Dzisiaj nadrabiamy i przedstawiamy Wam co miesięczne zużycia.
Green
Pharmacy- szampon do włosów normalnych o zapachu pokrzywy. Dzięki niemu
włosy miały być zdrowe, nawilżone, pełne blasku. Miał dawać energię do
wzrostu. Wszystkie zapewnienia producenta się zgadzają. Głównie chodziło
mi oto aby moje włosy zaczęły lepiej rosnąć i udało się. Widziałam efekty.
Jedynym minusem było plątanie się włosów, ale na to najlepszym sposobem
jest odżywka :)
PEWNIE KUPIĘ PONOWNIE
Alterra
szampon nawilżający o zapachu granatu i aloesu. W tym miesiącu udało się
nam zużyć aż dwa szampony :) Tak naprawdę wszystkie produkty Alterry
pachną tak samo – troszkę chemicznie i bliżej nieokreślenie, nie podoba mi
się ten zapach. Szczególnego efektu nie zauważyłam. Działał tak jak inne
szampony – miałam z nim lepsze i gorsze dni. Głowa mnie po nim swędziała,
a czasem nie – zwykły przeciętny szampon.
NIE KUPIĘ PONOWNIE
Nivea
dezodorant energy fresh, o którym już pisałam TU. Powiem krótko NIGDY WIĘCEJ. Chociaż wiem, że niektóre osoby go
lubią. Moich oczekiwań niestety nie spełnił.
Aromanice
Mandaryn& Mango skrub, o którym wypowiedziałam się TU. Mój kolejny
bubel….
NIE KUPIĘ PONOWNIE
Dezodorant Adidas for women 3
action. Bardzo ładnie pachniał do tego chronił i odświeżał moją skórę.
PEWNIE KUPIĘ PONOWNIE
Vipera
satin look- podkład w kolorze 032 naturalny. Dosyć dobrze krył moje
niedoskonałości. Jego jednym z zadań miało być matowienie skóry i robił to
choć tylko na kilka godzin (ok.4). Jest to jeden z niewielu podkładów,
który nie wysusza mi skóry.
NIE WIEM CZY KUPIĘ PONOWNIE
Hawaiian
Tropic, balsam do ust z SPF 40. Był to mój pierwszy produkt do ust, który
miał w sobie filtr ochronny. Fajny produkt choć po pewnym czasie zaczął
mnie drażnić jego zapach, mentol pomieszany z ananasem. Kosmetyk kupiłam w
Pepco.
NIE WIEM CZY KUPIĘ PONOWNIE
I tym miłym akcentem żegnam się z Wami. Do następnego…
Co to za zimno o 6 rano ? Idąc na autobus myślałam, że zamarznę ;o
Na dzisiaj zaplanowałyśmy dla Was post zakupowy - ciuszki. Każda kobieta uwielbia kupować ubrania, stroić się i przebierać. Grzechem by było zaprzeczać naszej naturze ;) Tymczasem powoli zaprzyjaźniamy się ze sklepem Sinsay. W naszych zakupach bardziej kierowałyśmy się prostotą. Czyste tshirty pasują dosłownie do wszystkiego - od spódniczki, spodni po marynarki. Moim zdaniem każda z nas powinna mieć choć jedną 'czystą' białą i czarną koszulkę na półce :) A oto nasze zbiory
Olcia wybrała dla siebie jeszcze śliczną bluzę z rękawami 3/4. Jedynie ubolewam nad tym, że mi ten kolor zupełnie nie pasuje bo wyglądam w nim jak świnka :)
W przyszłości planujemy dla Was jeszcze post o butach i zakupach kosmetycznych. Jesteście ciekawe naszych zdobyczy? A jak Wasze zakupy? Macie jakieś ubrania godne polecenia?
Jak Wam mija pierwszy października? Każdego dnia wpadam w lekkie stany depresji, ponieważ już w tym tygodniu wracam na uczelnię. Jedyny plus z tej sytuacji jest to, że zawitam tam dopiero w piątek ;D
Ale już wracam do głównego tematu posta ;p
Dzisiaj przychodzę do Was ze wspaniałą lekturą, którą dosłownie pochłonęłam w 3 dni. Z pewnością jeśli siedziałabym i czytała ciurkiem zajęłoby to mi 1 dzień, ale ja wolę sobie dozować przyjemność ;p
Kerstin Gier.. Czy mówi Wam coś ta Pani ? Mi na początku też nie bardzo. Zaintrygowała mnie jedynie ciekawie zaprojektowana okładka, tytuł - Czerwień Rubinu oraz takie słowa jak 'międzynarodowy bestseller', 'miłość', 'tajemnica', 'podróże w czasie', 'przygoda'.
W bibliotece pomyślałam - miłość -poważnie? Pff pewnie przeczytam rozdział i oddam. Otóż nie! Książka zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jako fanatyk fantasy i literatury dla młodzieży czuję, że zaspokoiłam swój głód tą książką. Jednak ma ona otwarte zakończenie, więc muszę dzisiaj albo jutro na świeżo wyczekiwać kolejnej części. Już Wam pokazuję czym się zachwycam:
Gwendolyn ma szesnaście lat, dwoje rodzeństwa, oddaną przyjaciółkę w klasie i lekko dziwaczną rodzinę. Z dnia na dzień dowiaduje się, że jest obdarzona genem podróży w czasie. Drugim podróżnikiem jest niejaki Gideon - bezczelny i arogancki młodzian, który tajną misję najchętniej zachowałby wyłącznie dla siebie. Ale bez Gwendolyn nie uda mu się misji wypełnić...
Brzmi banalnie? Być może, ale jak dla mnie słownictwo wykorzystane przez autorkę, lub celowo użyte przez tłumacza wprawia czytelnika w dobry nastrój. Czy jest zbudowane napięcie? Hmm, w niektórych fragmentach. Określę to w ten sposób - często nudzą mnie książki więc przeskakuję co kilka wyrazów szukając czegoś co mnie 'obudzi'. Tutaj zastosowano wiele chwytów, które pobudziło moją wyobraźnię. Nie chce Wam streszczać książki, ale połączcie podróże w przeszłość ze strojami, krótkimi opisami, przygodami, 'bitwą' charakterów i lękiem przed nieznanym. Użyto również moich ulubionych tematów - nauka, związanej z nią tajemnicą, tajne organizacje i podważanie teorii.
Jeśli ja Was nie zachęciłam do zapoznania się z przygodą Gwen to doprawdy nie wiem kto to zrobi ;p Może zobaczymy co mówią o tym dziennikarze?
Jeśli jakakolwiek powieść może być równie wciągająca, słodka i uwodzicielska jak ciastko czekoladowe - to jest nią nowa powieść Kerstin Gier "Czerwień Rubinu". Niesłychanie apetyczny miks tajemniczego thrilleru, science fiction i romantycznej przygody, które czytelniczki, także powyżej 18 roku życia najprawdopodobniej połkną za jednym posiedzeniem.
Augsburger Allgemeine Zeitung
Ta powieść może z powodzeniem konkurować ze "Zmierzchem". Ale mamy tu do czynienia z czymś zdecydowanie więcej niż historia miłosna. Te prawie 400 stron połyka się, nie zauważając kiedy.
Westfalische Rundschau
Gdy otworzymy tę książkę, po prostu nie da się jej zamknąć! Fantastycznie romantyczna, inteligentna, i – dzięki Bogu! – dopiero pierwsza z tej emocjonującej Trylogii podróży w czasie.
Daisuki
"Czerwień Rubinu" jest absolutnie uzależniająca – dzięki Gwendolyn, która jest taką cudownie zwyczajną dziewczyną, średnio inteligentną, średnio piękną, pełną wątpliwości co do samej siebie. Nie – w sumie to dzięki Gideonowi z jego ciemnymi lokami, który w dżinsach wygląda bosko i umie posługiwać się sztyletem jak prawdziwy mistrz. Nie – to dzięki Kerstin Gier, która już wcześniej dała nam kilka bestsellerów dla dorosłych dziewcząt… Pani Gier , czy mogłaby Pani pospieszyć się z pisaniem?
Badische Neueste Nachrichten
Bestsellerowa autorka Kerstin Gier napisała romantyczną i dowcipną powieść, która wciąga czytelniczkę bezpowrotnie. Prawdziwie obezwładniające.
Niejeden autor chciałby przeczytać takie pochlebstwa o swojej książce. Dzisiaj podczas badań w internecie zauważyłam, że już zdążyli nakręcić film na podstawie Czerwieni Rubinu - Rubinrot. Jestem ciekawa jak wygląda to na ekranie.
Widziałyście film? A może książka zachwyciła Was tak jak mnie?