niedziela, 30 listopada 2014

Zakupy

Cześć dziewczyny!

Czy u Was też jest tak zimno? Nie mogę uwierzyć, że już jutro zaczyna się grudzień, okres świąteczny i zaraz śniegi.. Brrr..

Dzisiaj pokażę Wam nasze zakupy z ostatnich tygodni. Podczas Rossmannowskiej promocji 1+1 skusiłyśmy się na tusze firmy Maybelline - The Colossal Volum Express oraz The Colossal Go Extreme. Żółtą wersję miałyśmy kilka lat temu i dawała ładny efekt podkręconych rzęs.
Muszę przyznać, że byłam zawiedziona tą akcją. Liczyłam na promocję '-40%', chociaż wiem, że wiele z Was było zadowolonych właśnie tym rozwiązaniem. Z tego co wiem inne sklepy wyszły z podobna inicjatywą np. Natura, Hebe, chociaż ta z Rossmann'a stała się moją ulubioną. Cieszę się, że z kolorówki tylko te produkty trafiły do naszego koszyka, ponieważ nie oficjalnie trwamy w postanowieniu - Zero kolorówki do odwołania - max zużywania. Wiadomo jak to bywa z takimi postanowieniami, czasem kosmetyczny szatan gdzieś nas podkusi i kupimy lakier/różyk.

Ostatnim kosmetykiem, który kupiłysmy jest maseczka nawilżająca Yves Rocher z serii Hydra Vegetal. Przy okazji kupiłam jeszcze jeden produkt w tym sklepie, jednak jest to już prezent pod choinkę i niestety nie mogę Wam go pokazać. 



Wczoraj na moim osiedlu zostało otwarte mini centrum handlowe. Dzięki temu teraz będziemy miały bliżej do Pepco oraz CCC. Niestety na otwarciu był tłok i straszne tłumy - specjalnie poszłyśmy tam około 13-14, a i tak było mnóstwo ludzi. Mimo to udało nam się dotrzeć do Pepco i kupiłyśmy kilka drobiazgów, same najpotrzebniejsze rzeczy. Od jakiegoś czasu marzyły mi się kapcie, ponieważ strasznie marzną mi stópki . Wybrałam ocieplane balerinki z norweskim wzorkiem. Kupiłyśmy również komplet misek do kuchni, już nawet nie chcę wspominać co stało się ze starymi - zniknęły po imprezie u znajomych ... Co za życie... Oprócz tego kupiłyśmy uroczy papier do pakowania prezentów.

Jestem ciekawa jak zaplanowałyście Andrzejki, a może bawiłyście się już wczoraj? Czy Wy też powoli kupujecie prezenty? A może wolicie szał zakupów na ostatnią chwilę?

sobota, 22 listopada 2014

Świąteczne nastrajanie

Hej dziewczyny!

W wiadomościach i prognozach pogody coraz częściej możemy posłuchać o przymrozkach lub opadach śniegu w Polsce. Dlatego też tak jak niedawno obiecałam pokażę Wam jak powoli z Olą przygotowujemy się na Zimę i wprowadzamy świąteczny nastrój w nasze życie.

Przede wszystkim zapachy.

Nic nie działa bardziej kojąco na nasze zmysły jak aromaterapia – w tym przypadku polegamy w 100% na woskach YC i zapachowych podgrzewaczach. Swoją kolekcję uzupełniłyśmy o 3 bardzo aromatyczne tarty – Spiced Orange, Mandarin Cranberry oraz coś z najnowszej kolekcji  - Cranberry Ice. Postawiłyśmy na słodkie lekko ostre, otulające zapachy, które dają powiew świeżości.

Już niedługo przystąpimy do pierwszego palenia, myślę jednak, że wstrzymamy się z tym chociażby do Grudnia.

Postanowiłyśmy iść dalej tym tropem i zaopatrzyłyśmy się w chusteczki zapachowe. Wybrałyśmy Mr Magic Winter Collection – Warm Apple & Cinnamon. Co do działania to, zdecydowanie lepiej pachną meble niż sama chusteczka, ponieważ jest ona zbyt intensywnie nasączona aromatem. W pokoju unosi się bardzo ładny zapach słodkiego jabłka.



Na koniec zostawiłam sobie i Wam zdjęcia z działu świątecznego OBI. Chociaż nie bardzo wiedziałam co chciałabym tam kupić, z miłą chęcią przechadzałam się między regałami i oglądałam te kolorowe świecidełka oraz ozdoby choinkowe. Aż dziw, że tyle tego wszystkiego jest, ceny również w niektórych przypadkach rzucały na kolana.




Jednak jak dla mnie to jeszcze za wcześnie na święta, wszystkie dekoracje powinny wjechać w Grudniu. Nie ma to jak śnieg i mróz, wtedy w pełni można rozkoszować się świąteczną atmosferą.


Apropos – Wiecie, że dzisiaj Kevin Sam w Domu na POLSACIE 20:05? Zdecydowanie za wcześnie..

niedziela, 16 listopada 2014

Time to be happy

Witajcie!

Ostatnio zauważyłam, że dawno już nie pisałyśmy żadnej kosmetycznej recenzji. Głównym argumentem jest to, że czasami kosmetyki, które używamy są po prostu średnie. W takim przypadku często nie widzę sensu aby pisać recenzję. Wolę np. wspomnieć o takim produkcie w denku.


Chciałabym Wam pokrótce opisać kosmetyk, który naprawdę przypadł mi do gustu. Jest to żel pod prysznic Douglas time to be happy o zapachu mango i marchewki.
Wiem, że takie połączenie aromatów może wydawać się dziwne. Jednak zapach jest naprawdę fajny. Świeży, orzeźwiający, idealny podczas porannego prysznica.

Opakowanie standardowe jak na tego typu produkty. Plastikowe, przeźroczyste dzięki czemu wiemy ile zostało nam jeszcze żelu. Design opakowania bardzo mi się podoba. Proste, kolorowe bez żadnego przepychu to to co lubię. Plus za to, że nalepka mimo częstego kontaktu z wodą nie odkleja się i nadal wygląda estetycznie.
Kolor żelu to soczysta pomarańcza. Kosmetyk jest dość rzadki, mimo takiej konsystencji nie przelewa się między palcami, dobrze myje ciało. W kontakcie ze skórą tworzy się lekka przyjemna pianka. Z pewnością nie wysusza skóry. Dla niektórych minusem może być to że po kąpieli zapach szybko się ulatnia. Poza tym innych wad nie zauważyłam.


W opakowaniu mieści się 400 ml. Niestety nie podam Wam ceny tego żelu ponieważ nie mogę znaleźć w internecie jakichkolwiek informacji  na jego temat.

Podsumowując jest to naprawdę fajny żel pod prysznic, który jeśli macie możliwość warto wypróbować.

wtorek, 11 listopada 2014

Jesienne Yankee

Hej,

W związku z atmosferą panującą za oknem – to już przecież listopad o.o - dzisiaj przychodzimy do Was z postem ‘rozgrzewającym’. Już powoli przestawiamy się na tryb leniuchowania w fotelach z kubkiem gorącej czekolady / kakao w ręce. Na tapetę chciałabym wrzucić woski Yankee Candle - Amber Moon oraz Honey Glow.

Oba zapachy pochodzą z jesiennej kolekcji Q3 2014. Jak wiecie z poprzednich postów zdecydowałyśmy się na 4 z 5 wosków przygotowanych na tę porę roku – kupiłyśmy je w ciemno. W doborze pomogły nam Wasze pierwsze opinie oraz opisy w sklepach internetowych.

Pierwszy z zapachów to Amber Moon, czyli bursztynowy księżyc – całkiem poetycka nazwa jak na małą tartę. Zapach składa się z kilku kompozycji, między innymi  możemy odnaleźć w nim nuty ciepłego bursztynu, drzewa sandałowego, którego jak już wspominałam jestem ogromną fanką oraz olejek paczulowy.



Moje wrażenia:
Wosk wywarł u mnie masę pozytywnych wydźwięków. Przede wszystkim jest to bardzo intensywny oraz relaksujący zapach. W jego nutach można odnaleźć świeżość, powiew wiatru, być może się mylę ale kojarzy i się również z aromatem pomarańczowym do ciast.
Zapach przypomina mi zeszłoroczną edycję jesiennych zapachów – konkretnie november rain. Tu również możemy odnaleźć bezpieczeństwo i tego ciepłego mężczyznę. Z pewnością nadaje się na chłodne wieczory po całodniowej harówce w pracy / na uczelni.

Drugi wosk to Honey Glow, czyli miodowy błysk.
Przejdę od razu do moich spostrzeżeń, ponieważ nie zgadzam się tutaj z producentem na temat składu. Absolutnie nie wyczuwam miodowej nuty, natomiast mogę przyznać z ręką na sercu, że jest on podobny do Amber Moon.



Co różni te dwa woski? Honey Glow jest z pewnością bardziej subtelny od swojego poprzednika. Również wprowadza nas w ciepłą i domową atmosferę, co więcej przy nim mam ochotę patrzeć w okno i czekać na spadające płatki śniegu.

Widziałam już u Was na blogach relację na temat tych wosków, ale jestem ciekawa czy byście dodały coś do naszej opinii. W krotce podzielimy się z Wami naszymi sposobami, które wprowadzają nas powoli w okres świąteczny.

Pozdrawiamy,

Ola i Agata 

sobota, 8 listopada 2014

Mordercza Gra

Hej dziewczyny!

Za oknem szaro, buro i ponuro, a od czasu do czasu nawet zdarzy się deszcz. Zgodnie z taką pogodą dzisiaj nie można pisać o niczym innym jak o książce. Wiem, że niektóre z Was nie lubią postów tego typu, jednak ja sądzę, że to doskonały przerywnik w naszym kosmetycznym świecie. 
Jedną z naszych ulubionych pisarek jak wiecie jest Heather Graham. Co prawda rzadko się zdarza, że ja z Olą lubimy czytać książki tego samego gatunku/autora ale w twórczość Heather jest coś takiego co trafia zarówno do mnie jak i do Oli. Wcześniej na blogu mogłyście przeczytać recenzję książki pt: Wyspa.

Dzisiaj natomiast zajmiemy się książką pod tytułem Mordercza gra. Najpierw opowiem po krótce o czym ona jest, a później podzielę się z Wami moimi wrażeniami na jej temat.


Od wydawcy :

W odciętym od świata szkockim zamczysku odbywa się doroczny Tydzień Tajemnic, impreza charytatywna organizowana przez uznanego autora powieści sensacyjnych, Jona Stuarta. W spotkaniu uczestniczą znakomitości ze świata literatury.
Kilka lat wcześniej niemal to samo grono poczytnych pisarzy brało udział w takim samym spotkaniu, które zakończyło się tragiczną śmiercią pięknej, ale powszechnie znienawidzonej żony Jona, Cassandry. Jon pragnie się teraz dowiedzieć, czy był to wypadek, czy zaplanowana zbrodnia. Układa plan działania.
Nieoczekiwanie okazuje się, że na zamku jest jeszcze ktoś, kto próbuje narzucić zebranym swoje reguły gry, ktoś, kto znowu chce zabić...

Książkę otwiera kłótnia małżeństwa Jona i Cassandy podczas jednego z Tygodnia Tajemnic. Zabawę, a jednocześnie kłótnię kończy upadek Cassandry z balkonu wprost w objęcia Posejdona.
Jon Stuart to przystojny 37 letni pisarz kryminałów i książek przygodowych oraz właściciel zamku w Szkocji. Właśnie tam organizuje zabawy dla swoich znajomych – nazywane zostały Tygodniem Tajemnic. Gra polega na podziale ról między gośćmi – wyznaczeniu zabójcy i kilku pobocznych ról. Co więcej dreszczyku dodają woskowe figury ukryte w piwnicy zamczyska. Nie byłoby w tym nic strasznego jeśli nie przypominałyby w swoich czynach słynnych morderców, a fizycznie były podobiznami przyjaciół Jona.

Po trzech latach przerwy od śmierci żony Jon postanawia wznowić grę i zaprosić do siebie przyjaciół pisarzy. Nie wiedzą jednak oni, że będą baczenie obserwowani przez pryzmat zabójstwa na Cassandrze. Podczas wieczornych spotkań bohaterowie gdybają na temat śmierci, rozprawiają o dawnych czasach i przechwalają się swoimi osiągnięciami. Dzięki temu zjazdowi wychodzi na jaw kilka brudnych sekretów nie tylko uczestników spotkania ale również nieboszczki.

Kochane, książkę miałam okazję kupić jakiś rok temu w antykwariacie za 6 zł jako wydanie kieszonkowe. Jestem bardzo z tego powodu dumna, ponieważ książka nie zajmuje mi dużo miejsca w torebce, a dodatkowo jest lekka. Nie wiem czy kiedyś zdarzyło mi się o tym napisać ale mój talent czytelniczy rozwija się najbardziej podczas jazdy na uczelnie. Uważam, że nie ma nic lepszego niż założyć słuchawki na uszy i zagłębić się w lekturze a czas dojazdu do celu mija nam bardzo szybko. W tym przypadku, przy tej lekturze raczyłam się płytą Pearl Jam Lightning Bolt – znalazłam tam kilka naprawdę tajemniczych kawałków, które umilały mi czytanie.

Co do samej lektury mogę Wam powiedzieć, że męczyła mnie ilość postaci, które co jakiś czas mi się myliły. Jest to jedna z książek, która pada ofiarą żartu mojego i Oli – rozrysuj sobie mapę, a zrozumiesz. Mimo tego dałam radę przebrnąć prawie 400 stron i zrozumiałam czemu akcja toczyła się w ten czy inny sposób. Tak jak wspomniałam w książce opisane jest wiele sekretów, romansów między bohaterami. W pewnym momencie praktycznie każda osoba staje się podejrzana. Pomijając już fakt dziwnych wypadków i samego miejsca – zamek. Tajemne przejścia, piwnica z woskowymi figurami, ołtarz .. Same powiedzcie jak tu się nie wystraszyć? Nie wiem czy osobiście podołałabym takiej wyprawie – chyba prędzej umarłabym tam na zawał. Historia bohaterów zawiązuje się podczas burzy śnieżnej, która więzi ich w zamku. Dochodzi do zniknięć bohaterów, sytuacja wydaję się być napięta. Jednakże morderca doskonale wie co robi i karmi się strachem swoich ofiar.

Splot wydarzeń i ciągnąca się fabuła pozwoli sobie zmanipulować Wasz umysł i kilka razy zmienicie zdanie kto jest mordercą i dlaczego. Przy finale pozornie będziecie zaskoczeni wynikiem ale przy głębszym zastanowieniu, zrozumiecie że było to dziecinnie proste.

Książkę oceniam jako 7/10 przez dużą ilość bohaterów oraz ciągnące się wydarzenia. W pewnym momencie było to dla mnie zgubne i wracałam do poprzednich scen żeby coś sobie przypomnieć. Myślę, że jest to książka warta przeczytania jeśli lubicie twórczość Graham lub lekkie kryminały.


Buziaki, do następnego :*

niedziela, 2 listopada 2014

Październikowe denko

Witajcie!
Jak co miesiąc witamy Was postem z zużytymi kosmetykami. Mam wrażenie, że dopiero co pisałyśmy o wrześniowym denku. Nie przedłużając, pokażę Wam co tym razem trafiło do kosza.

Wibo róż z jedwabiem i witaminą E, o którym pisałam TU. Jak na razie nie zamierzam go odkupować tylko dlatego, że najpierw muszę zużyć moje małe zapasy. Jednak nie ukrywam, że był on znakomitym przyjacielem i nasza współpraca przebiegała zawsze bez zarzutów.

Fuss Wohl krem do stop z łoju jelenia. Ten kosmetyk również doczekał się swojej recenzji. Jeśli jesteście ciekawe co myślę na jego temat zapraszam TU. W każdym razie nie zanosi się abym zdecydowała się na niego ponownie. Wolę dorzucić kilka złotych i kupić produkt, który rzeczywiście zadba o moje stopy jak należy.

Antyperspirant Dove invisible dry. Kolejna odsłona mojego romansu z marką Dove – tym razem skusiłam się na inną wersję zapachową, z której również jestem bardzo zadowolona. Jeśli chodzi o mnie, to chyba nie zdradzę ich, ponieważ bardzo lubię ten produkt za wytrzymałość i jakość. Inne sztyfty nie dają mi poczucia komfortu przez cały dzień.

Kolejne opakowanie mojego ulubionego toniku. Zastąpiłam go wersją aloesową.

Lakier my secret  nr 40. Ładny  delikatny perłowy róż. Sama za bardzo nie przepadam za takimi kolorami. Jednak nasza mama bardzo je lubi. Jest to produkt po prostu idealny do szkoły i pracy.

Sudomax/Flodomax, którego recenzje możecie zobaczyć TU. Świetny produkt nie tylko dla dzieci. U mnie znalazł zastosowanie głównie na siniaki i przetarcia. Na pewno kupię go ponownie. Jedyne co mi przeszkadza to brak dostępności w aptekach stacjonarnych (przynajmniej w moim mieście).

Tusz Sephora – niewiele mogę napisać na jego temat. Ładnie podkreślał rzęsy, na koniec strasznie się osypywał. Nie sądzę abym miała go kupić jeszcze w przyszłości.

Podgrzewacze o zapachu Liczi. Jesień zawitała w związku z tym zaczęłyśmy palenie świeczek oraz wosków :)

Dwie saszetki z Ziaji. Moja ulubiona maseczka anty-stresowa oraz maska intensywnie wygładzająca.

I na koniec wyrzutki, o których nie będę się rozpisywać.


I to by było na tyle. Nie jest to jakieś wybitnie duże denko ale zawsze coś. Myślę, że w listopadzie pójdzie nam lepiej. Trzymajcie się ciepło :*